Translate

piątek, 27 lutego 2015

7.

Otwieram oczy i widzę nad sobą jakiś materiał. - Nareszcie się obudziłaś. - uśmiecha się do mnie czarnooka brunetka. Usiłuję przypomnieć sobie jak tu trafiłam. Chwytam się za głowę, bo odczuwam okropne zawroty, gdy usiłuję usiąść.
- Kim jesteś? - chrypię.
- Na imię mi Fenni. - wyjaśnia i uważnie mi się przypatruje.
- Czy jestem brudna, że się tak we mnie wpatrujesz. - syczę na nią.
- Och, wybacz. - spuszcza wzrok. - Po prostu wyglądasz zupełnie normalnie i w dodatku jesteś ładna.
- Taaak... wczoraj wyglądałam... nadzwyczaj źle...
- Chciałaś powiedzieć tydzień temu.
- Co?! Leżę tu już tydzień?! - to niemożliwe, ale dziewczyna kiwa głową, nagle przypominam sobie.
- Gdzie jest Denn? - pytam, ale ona patrzy na mnie jak na kosmitę, czyli jak zawsze. - Smok...
- Ach! U nas smoki nie mają imion. Z tego co wiem to dwa dni temu uciekła. - wzrusza ramionami. To niemożliwe, nie uciekłaby beze mnie.
Będzie dobrze.
Czyli uciekła?!
Zaufaj jej.
Denerwujesz mnie.
Zdaję sobie z tego sprawę.

- Muszę zaprowadzić cię do księcia. Trochę go poturbowałaś... - mówi.
- I bardzo dobrze. Może nareszcie coś poczuł.
Dziewczyna patrzy na mnie jakbym miała zaraz wyparować, a po chwili prowadzi mnie do namiotu "księcia".
- W środku klęknij przed nim. Może nie utnie ci głowy.
- Nie zamierzam klękać przed takim.dupkiem. Ile on w ogóle ma lat? 7?
- 17. - dziewczyna nie rozumie sarkazmu.
- Zachowuje się jak gówniarz. - oświadczam i wchodzę do środka.
Pierwsze co zauważam to on na jakimś "tronie", obok stoją ludzie, wszyscy mają ciemne włosy i oczy, wszyscy oprócz tego chłopaka. On wyróżnia się włosami w miodowym odcieniu blondu oraz jasnym oczami o barwie orzechów.
Staję w miejscu i krzyżuję ręce na piersi.
- Dziewczyno, ukleknij przed księciem, jedynym władcą tych ziem.
- Nie mam zamiaru. - mówię z mam nadzieję hardą miną do sługi, który mi to nakazał.
- Jaka odważna - śmieje się rzekomy książę. - ale ten akt odwagi może być ostatnim głupim czynem w twoim życiu.
- Czy to jest groźba? Bo jeśli tak to chciałabym poznać imię tego księcia, który przy pierwszym spotkaniu grozi mi śmiercią.
- Och, to pewnie dlatego, że to nasze DRUGIE spotkanie, bo przy pierwszym, o ile nie pamiętasz, prawie mnie zabiłaś.
- Widzę, że już ci lepiej? - syczę.
- Powiedzmy. - uśmiecha się, a mnie to denerwuje. Usiłuję wytrącić go z równowagi, a on nic!
- Wiele osób ci powtarza, że jesteś wkurzający?
- Słyszałem tylko, że jestem czarujący, dlaczego pytasz?
- Tak sobie, głośno myślę.
- Może byś się czegoś napiła?
- Nie chcę się otruć.
- Masz rację, wtedy nie dokończymy rozmowy.
- Ta rozmowa skończy się za chwilę jeśli nie będziesz odnosił się do mnie w należyty sposób. Szanuję samą siebie i wymagam szacunku od innych. - unoszę wyżej brodę, abym wydawała się wyższa i odważniejsza, tak naprawdę boję się. Chłopak uśmiecha się i podchodzi do mnie.
- Jestem Edward. - mówi z wyjątkowo poważną miną.
- I niby jak wołali cię rodzice? - prycham. Nie mam zamiaru być miła. - A może właśnie dlatego, że tego nie zdrabniali jesteś taki nadęty i bezserca?
- A może po prostu umarli. - odwraca się do mnie tyłem i wraca na tron.
Zapada cisza. Jest mi trochę głupio. Może on jest bezserca, ale ja nie i nie przywykłam do ranienia ludzi. Nie mam ochoty go w tym momencie obrażać, więc wychodzę z namiotu. Na zewnątrz wita mnie zdziwione spojrzenie Fenni.
- Mogę się gdzieś położyć? Słabo się czuję. - pytam i padam nieprzytomna na ziemię.
Budzę się w jeszcze innym miejscu, powoli zaczyna mnie to denerwować, ale cała sztywnieję, gdy zauważam, że nade mną siedzi ten blondyn.
- Nie chciałem cię przestraszyć, przed chwilą przyszedłem. Chcę tylko powiedzieć, że dostaniesz konia oraz trochę jedzenia i możesz sobie jechać. - oznajmia i wychodzi.
Chwilę leżę nie ruszając się i usiłuję poukładać sobie to wszystko w głowie. Po kilku minutach do namiotu, w którym leżę wchodzi Fenni.
- Jeśli chcesz dam ci coś do jedzenia.
- W porządku. - nawet na nią nie patrzę dopóki kątem oka nie zauważam jej posiniaczonej ręki.
- Co ci się stało? - pytam, lecz ona zawstydzona naciąga mocniej rękaw.
- To nic takiego. Czasem jest gorzej. - dziewczyna nawet nie zauważa, że bardziej się wplątuje.
- Jak gorzej?
Fenni zasłania usta ręką i szybko rozgląda się dookoła, na jej twarzy maluje się strach.
- Proszę mi wybaczyć, ale nie mogę nic mówić. - oświadcza i już w ciszy podaje mi posiłek. - Chodź, pokażę ci twojego konia. - wyciaga do mnie rękę w geście pomocy, a ja ją przyjmuję.
Idziemy w kierunku drzewa, do którego przywiązany jest kary fryzyjski rumak.
- To najbardziej wytrzymały z koni księcia, w dodatku jego ulubiony to wielki zaszczyt, że ci go podarował. - szepcze mi Fenni.
- Dziękuję, że się mną opiekowałaś, napewno cię nie zapomnę.
- To był wielki zaszczyt. - mówi z uśmiechem.
Dosiadam konia i spinam butami jego boki, chcę ruszać, ale chcę zamknąć za sobą ten rozdział, więc ruszam w kierunku księcia.
- Dziękuję za konia. - wołam z uśmiechem i odjeżdzam na północ pełnym galopem.

--------------------------------------------------------------------------------------
Nie będę się tłumaczyć, bo nawet głupio... Nie było mnie długo, ale powracam i mam nadzieję, że jest tu ktoś jeszcze. Postaram się już stąd więcej nie uciekać...

poniedziałek, 23 lutego 2015

6.

- No dobrze, odpoczęłyśmy, było fajnie, ale czas ruszać. - oznajmia Denn.
- Ale gdzie właściwie? - pytam bawiąc się z Jerzusią.
- Do bezpiecznego miejsca.
- Czyli? - znów zadaję pytanie, lecz dziewczyna mi nie odpowiada. - Denn! Co znów ukrywasz?
- Wiesz... to skomplikowane, nie chcę ci mówić o tym akurat teraz. - niezbyt dobrze się tłumaczy.
- Za to ja chcę. Jestem w końcu tą królewną, czy nie? - pytam zdenerwowana i nic nie obchodzi mnie to, że zachowuję się jak dziecko. Dziewczyna w odpowiedzi lekko kiwa głową. - A więc rozkazuję ci żebyś mi powiedziała.
- Nie zaczyna się zdania od "więc", może spróbuj na początek mówić jak królewna. Lekcja o rozkazywaniu jest jedną z ostatnich. - oznajmia i zmienia się w smoka, po czym bezceremonialnie sadza mnie z Jerzusią w ręku na swoim grzbiecie i zaczyna się mój pierwszy lot na smoku w czasie, którego jestem przytomna.
Na noc zatrzymujemy się na polanie w środku lasu, otaczają nas drzewa. Jestem trochę zdenerwowana, ale Denn obiecuje, że będzie czuwała całą noc, nie mam co prawda pojęcia jak w takim razie ma zamiar jutro rano ruszyć dalej, ale wierzę, że wie co robi. Ostatnie co pamiętam to Jerzusia wtulająca się w moje ramię, a potem odlatuję do krainy snu.
W środku nocy budzą mnie popiskiwania Xery.
- Xerka? Gdzie jesteś malutka? - pytam szeptem, lecz dookoła mnie jest tylko cisza i mrok. Rozglądam się uważnie i widzę, że nigdzie nie widać Denn.
Przeklinam pod nosem i wstaję z prowizorycznego posłania z mchu. Nadal nie widzę nic ciekawego, nie wiem co mam robić, jest środek nocy, a ja siedzę sama w środku lasu. Może mieszkają tutaj trolle, elfy, czy ogromne owady?

Nie wydaje mi się.
To znów ty!
Powinnaś się cieszyć, że masz chociaż mnie.
Niewielka z ciebie pociecha.
Phi... Ostatnio to ja wiedziałem, że Xera jest Jerzusią.
To, że wiesz kim ona jest nie znaczy, że możesz uważać się za kogoś ważnego. Ty nawet nie wiesz jakie jest twoje imię!
To akurat wiem.
A podobno nie masz żadnych wspomnień...
To nie jest wspomnienie.
Niech ci będzie. To jak w takim razie masz na imię, najwspanialszy głosie?
Jestem Olivier Leonard William.
Długie to twoje imię.
Nie narzekaj tylko idź w prawo.
Dlaczego akurat tam?
Jak zwykle zadajesz za dużo pytań.
Już nic nie mówię.

Obrażona idę w kierunku wskazanym przez Oliviera, wolę iść tam niż kierować się donikąd. Teraz przynajmniej mam jakiś cel. Im dalej idę tym wyraźniej słyszę jakieś dziwne dźwięki i coraz jaśniejsze stają się światła.
W końcu dochodzę do polany. Wokół ogromnego ogniska siedzą ludzie, widzę tylko cztery kobiety i dwie dziewczynki, pozostali to młodzieńcy oraz mężczyźni, lecz najgorsze dopiero przede mną. Pewnien kawałek od ogniska leży związana Denn, jest smokiem, lecz w jej żółto-brązowych oczach wyraźnie widzę strach.
Jestem naprawdę wkurzona, mam zamiar wylądować tą całą złość na tych wszystkich, którzy jej to zrobili, nie mam pojęcia kto z nich konkretnie jest w to zamieszany, ale nie obchodzi mnie to. Skoro mogą patrzeć na jej cierpienie to znaczy, że mogą kiedyś postąpić tak samo. Nie zgadzam się na to.
Zamierzam pokazać im co myślę!

Błagam cię Alyson, dla twojego dobra, nie rób tego!
Zamknij się!
Ally, uspokój się! Emocje tobą żądzą, nie pozwól im.
Nie pozwolę.

Ruszam do ludzi przy ognisku.
- Natychmiast mi wyjaśnijcie co to ma znaczyć! - krzyczę wskazując na Denn, lecz oni wpatrują się we mnie zdziwieni, może trochę przestraszeni.
Cała płonę gniewem, czuję jakbym zaraz miała wybuchnąć! Muszę się wyżyć! Podchodzę bliżej.
- Kto wami żądzi! - nie zmieniam tonu, a oni wskazują chłopaka, który zapewne jest niewiele starszy ode mnie.
- Ha. - prycham. - Masz natychmiast uwolnić moją przyjaciółkę. - mrużę oczy ze złości.
- Tego potwora? - pyta bez cienia strachu.
- To ty jesteś potworem! Jak możesz patrzeć na cudze cierpienie i nie zareagować?! Jesteś okrutnym człowiekiem, o ile nim jesteś, bo nie masz w sobie odrobiny ludzkości!
- Kotku, zanim zaczniesz kogoś nazywać potworem spójrz na siebie. - oznajmia dokładnie oglądając swoje paznokcie. Chcę mu coś powiedzieć, robię krok do przodu.

On ma rację.
Co?!?!
Spójrz.

Patrzę na swoje dłonie, są lodowate i zrobiły się całe niebieskie, lecą z nich złote iskierki, moje włosy zrobiły się rude z ziemistymi, niebieskimi oraz rozwiewanymi przez wiatr białymi pasemkami.
Co się ze mną dzieje???
Wyciagam rękę do przodu, aby uważniej się jej przyjrzeć, a przywódcę tych barbarzyńców odpycha do tyłu.
Co ja mu zrobiłam!
- Przepraszam! - podbiegam do niego, lecz w rękach nadal czuję złość, więc boję się do niego zbliżyć.
- Zwiążcie ją! - krzyczy słabo i pada na ziemię.
- Proszę... ja nie chciałam! - wołam, lecz czuję uderzenie z tyłu głowy i tracę przytomność.

------------------------------------------------------------
Przepraszam, że przez tak długi czas mnie nie było, ale to głównie z powodu moich spraw prywatnych... Postaram Wam się to choć trochę wynagrodzić.

piątek, 30 stycznia 2015

5.

Ten rozdział dedykuję Jerzysi vel. Xerze :)
________________________________________

Kolejny raz budzę się w innym miejscu, ale tym razem wygląda ono dużo bardziej przyjaźnie. Siedzę na łące pełnej soczysto zielonej trawy oraz różnobarwnych kwiatów. Roi się tu od pszczół, ciekawych gatunków motyli i wielu innych owadów.
- Jak tu pięknie. - szepczę sama do siebie.
- Owszem. - nagle za moimi plecami pojawia się Denn.
- Gdzie jesteśmy? - pytam nadal rozglądając się po tej wspaniałej okolicy.
- To są Barwne Wzgórza. - dziewczyna zatacza ręką okrąg.
- Niezbyt wymyślna nazwa, ale bardzo pasuje do tego krajobrazu.
- Inaczej byłaby inna, nie sądzisz? - uśmiecha się Denn. - Jesteś głodna? - zadaje pytanie i zanim zdąrzę odpowiedzieć nalewa mi zupy do drewnianej miseczki.
- Dziękuję ci, chyba uratowałaś mi życie. - żartuję, ale w rzeczywistości nie mam ochoty jeść, muszę w końcu znaleźć czas na wnikliwe przemyślenie tego wszystkiego.
Powoli jem zupę, Denn przez cały czas jest cicho. Gdy miska jest pusta mój brzuch jest zdecydowanie pełny.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio jadłam coś równie dobrego. - oświadczam z uśmiechem.
- Miło mi. Wybacz, ale muszę iść rozejrzeć się po okolicy. - informuje mnie szybko dziewczyna i nim zdążę coś odpowiedzieć staje na nogi, po czym oddala się w kierunku lasu.
Dopiero po pewnym czasie zauważam brak Nica i jestem naprawdę ciekawa, gdzie może on się teraz znajdować. Możliwe, że to on czeka na Denn w lesie. Leżenie oraz rozmyślanie nawet w tak wspaniałym miejscu może się znudzić, wstaję, więc i udaję się w kierunku mi nieznanym. Niestety łąka rozlega się we wszystkich kierunkach, co oznacza, iż nie ma nic nowego do podziwiania. Jedynym wyjątkiem jest miejsce, do którego poszła Denn, a tam naturalnie nie mogę się udać.
W końcu z tej całej nudy siadam w wysokiej trawie i patykiem kreślę na ziemi niezbyt skomplikowane rysunki. Przez śpiew ptaków, szum traw, bzyczenie pszczół, cykanie świerszczy i ten cały magiczny krajobraz do moich ust napływają nuty, nie mogę się opanować i zaczynam je uwalniać.
Nie słyszałam mojego głosu już tak dawno, że sama dziwię się jego brzmieniu. Teraz chcę tańczyć, lecz jak miałabym wytłumaczyć Denn, czy Nicowi to, że skaczę po łące i próbuję śpiewać? Pomyślą, że jestem jakaś niezrównoważona.
Muszę się opanować usiąść spokojnie i czekać.
Poczekasz sobie.
Och, zamknij się już! Kim w ogóle jesteś i dlaczego słyszysz moje myśli? Jakim prawem przebywasz w mojej głowie?
Sam nie wiem. Pierwsze co pamiętam to... Ach nie, to twoje wspomnienie.
Zajmij się lepiej swoimi wspomnieniami, bo niedługo może ich zabraknąć.
Czy to była groźba? Jeśli tak to ciekawe jak miałabyś się mnie pozbyć? Rozwalić swoją głowę? A co do moich wspomnień - nie mam ich.
Zobaczysz, jakoś się ciebie pozbędę. Najwyżej skorzystam z pomocy specjalisty.
Kogo? Psychologa? To do jego gabinetu zapewne cię wyślą, gdy powiesz, że w twojej głowie mieszka jakiś głos.

Chcę coś odpowiedzieć, ale moją wewnętrzną konwersację przerywa pewna rzecz, a właściwie gest. Jakieś zwierzę puka noskiem o moje kolano.
Co to?
Jerzusia. Nie jeż. Pisze się przez "rz".
Jest śliczna.

Biorę do ręki malutkie stworzonko. Jeśli ktoś że względu na nazwę myli to zwierzątko z jeżem to jest w ogromnym błędzie, gdyż maluch ten przypomina bardziej kociaka. Tylko kilka jego cześci ciała jest różnych od kota.
Uszka są jeszcze bardziej spiczaste i skierowane ku dołowi, ma dość długie nogi, dzięki czemu jest zapewne szybki, jego oczy są nienaturalnie żółte, a z pyszczka wystają długie kiełki, które są dłuższe od pozostałych zębów.
Biorę jerzusię do ręki i wracam z nią do obozowiska. Bawię się z nią przez pewnien czas, aż nadchodzi Denn, a stworzonko kryje się za moimi plecami.
- Denn! Denn, kochana! Nie zgadniesz co, a właściwie kto się do mnie przybłąkał!
- Chyba rzeczywiście mi się nie uda. - dziewczyna wykazuje zero entuzjazmu.
- Spójrz. - mówię wyciągając przed siebie jerzusię. - Czyż nie jest rozkoszna? - zwierzątko patrzy na Denn swoimi wielkimi oczami z wyraźnym zaciekawieniem.
- O jejku... - zachwyciła się. - Jak ma na imię? - pyta drapiąc malucha po brzuszku.
- Jeszcze nie ma imienia.
- Czy mogę ci coś podpowiedzieć? - błyszczą jej się oczy, więc kiwam głową na zgodę.
- Co powiesz na Xerę? To imię należało do największej władczyni smoków.
- No jasne! Niech wyrośnie na tak wspaniałą jak jej imienniczka. - uśmiecham się.

________________________________________
Dziś spokojny rozdział, ale mam nadzieję, że przez to nie gorszy, bo już tamtym wiele do ideału brakuje.
Wszystkich instagramowców zapraszam: elvish_tigress

Prolog! (innego opowiadania)

Dziś przychodzę do Was z prologiem, lecz nie mojego opowiadania. Wszystko wyjaśnię na koniec!
________________________________________

Dlaczego czasem nadchodzi taki dzień, kiedy myślisz, że to koniec? Kiedy jesteś otoczony miłością, żyjesz, oddychasz, wiesz, że warto... Tylko dlaczego zawsze pada na mnie? Dlaczego moje życie nie może być tak jak wcześniej poukładane... Przecież to był teatr, teatr w którym ja byłam aktorką, żałosną aktorką, zachowywałam tylko pozory szczęśliwej miłości.

Ale czy było warto było w nim grać? Czy przez to nie zniszczyłam siebie? Czy przez to mój mały, ukochany świat nie runął, nie upadł w przestrzeń?Nie dowiem się tego nigdy, tak jak nigdy nie ujrzę tego co nazywamy miłością. Nie potrafię już obdarzyć nikogo prawdziwą miłością...

Zbyt ufałam tym którzy mnie otaczali, zbyt zdałam się na nich, teraz zostaję sama, zupełnie sama. Zawsze walczyłam o to co moje, dziś nie mam już o co walczyć...

________________________________________
A więc (chyba nie ma tu polonistów) teraz wszystko wam wyjaśnię :)
Jest to prolog jednego z opowiadań mojej koleżanki. Według mnie dziewczyna świetnie pisze, ale ona mnie nie słucha...
I wtedy wpadłam na pomysł żeby wstawić to tutaj, otrzymałam jej błogosławieństwo oraz obietnicę, iż jeśli będzie choć najmniejszy pozytywny odzew to założy bloga!
Jeśli, więc chcecie dalsze części to komentujcie!

czwartek, 29 stycznia 2015

4.

- Co to jest? - wyszeptałam stojąc sparaliżowana przez strach.
- Właśnie w tym problem. Nie mam pojęcia. - Nico mówił przez zaciśnięte zęby.
- Może to po prostu nietoperze, dlaczego mamy zakładać, że to coś złego? Może to jakieś przyjazne i dobre stworzenia, które są tu po to, aby nam pomóc przezwyciężyć strach, a nie go wywoływać.
- Denn, jeśli te stwory są tu po to, aby nas wystraszyć to chyba im się nie udało. Przynajmniej z tobą. - wzdycha Nico.
- Dlaczego tak sądzisz? Może jestem najbardziej przestraszona z nas wszystkich, nie wiesz tego i czuję, że się nie dowiesz. Przynajmniej ja ci tego nie powiem...
- Przymknij się na chwilę!
- Przed chwilą prawiłeś Ally wykład na temat nierządzenia się, a teraz sam zaczynasz? Piękny przykład braciszku. - Ally? Nikt nigdy nie zdrabniał mojego imienia.
- Denn... Bądź cicho... - wyczuwam w jego głosie napięcie, więc rozglądam się wokół siebie. Otaczają nas dziwne stworzenia o głowach wilków, tułowiach żółwi i łapach geparda. Z tyłu ciała mają coś na kształt końskiego ogona.
- Co to jest? - pytam tak cicho, że wątpię iż mnie usłyszeli.
- Machatiopsy. - mówi Nico, ale to nie wiele wyjaśnia, Denn chce zrobić ruch w kierunku Nica, ale on to wyczuwa i syczy.
- Ani kroku, jeśli się poruszysz natychmiast zaatakują.
- Więc co robimy? - pytam choć nie mam ochoty robić cokolwiek, chcę tylko już obudzić się z tego okropnego snu.
- Alyson, stoisz najbliżej bagaży, jesteś od nich daleko? - pyta Nico jest odwrócony do nas plecami, więc nie może nic widzieć.
- Myślę, że dałabym radę do nich sięgnąć. - wyczuwam co planuje zrobić i cieszę się, że stałam tak blisko półki skalnej, na której leżą nasze rzeczy.
- Dobrze. Będziemy musieli działać szybko jeśli nie chcemy być posiekani na kawałki. Ally, z bocznej kieszeni mojego plecaka powinien wystawać czerwony kawałek papieru.
Widzisz go? - pyta Nico, a ja kiwam głową, ale przypominam sobie, że mnie nie widzi.
- Tak.
- Okay, to jest opakowanie od pastylki. Gdy będę ci kazał musisz ją natychmiast wziąć. Rozumiesz?
- Tak, ale dlaczego po prostu nie zmienicie się w smoki i ich nie rozszarpiecie? - zadaję mu dość logiczne pytanie.
- Właśnie to zamierzamy zrobić, lecz te stwory od razu wyczują twoją słabość i zaatakują ciebie. Gdy weźmiesz pastylkę masz chwilę żeby złapać się Denn, ona stoi bliżej ciebie.
- A co będzie potem?
- Twoje ciało zastygnie w takiej pozycji na dwadzieścia minut, a ty zaśniesz. Dzięki temu choćby nie wiem co nie spadniesz z Denn.
- Dobrze. - zgadzam się. - Robiłeś to kiedyś?
- Taaa... Milion razy. - mruczy pod nosem. - Przygotuj się. - dodaje głośniej.
- Jak mam się przygotować? - pytam.
- Tylko byś pytała. - wzdycha i bezwiednie podnosi rękę, a po chwili zdaje sobie sprawę z tego co zrobił. Nie ma czasu czekać na sygnał!
Łapię plecak i drżącymi rękoma wydobywam pastylkę i rzucam się w kierunku Denn-smoka.
"Raz kozie śmierć" myślę, połykam tabletkę i ostatkiem sił wdrapuję się na fioletowego smoka.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

3.

Budzę się w dziwnym miejscu, którego nie znam. Co prawda znam tylko mój pokój, a to z pewnością nim nie jest.
- Gdzie jestem? - pytam powietrze i gwałtownie siadam.
- Jak miło, że wstałaś. - z ciemności wyłania się postać Denn.
- Co się stało? - kolejne pytanie, podczas wypowiadania go pocieram ręką o głowę, która okropnie pulsuje.
- Nico zwrócił się do ciebie twoim imieniem i zemdlałaś.
- Nie wiedziałem, że nawet po imieniu nie można nic do niej powiedzieć. - głos dochodzi z mojej lewej strony.
- W każdym bądź razie. Gdy osunęłaś się na podłogę to wieża zaczęła być obstrzeliwana, więc zmieniliśmy się w smoki i uciekliśmy tutaj.
- Dlaczego akurat tu i kto chciał mnie zabić?
- Jak zwykle tylko pytasz. - Nico wzdycha.
- Pamiętasz coś z dzieciństwa? - pyta Denn, a ja kiwam głową w odpowiedzi.
- Może to dziwne, ale po usłyszeniu imienia przypomniałam sobie wszystko od momentu narodzin. Cześci rzeczy jednak nie rozumiem.
- Został na ciebie rzucony czar. Gdy byłaś w wieży mogłaś mieć tylko wspomnienia stamtąd i tylko takie, w których byłaś sama. Skoro pamiętasz swój dzień narodzin to może odnajdziesz w nim mnie oraz Nica?
- Jak to? Znam was od urodzenia? I nadal nie wyjaśniliście kto atakował mój dom.
- Twoja matka powierzyła nam ciebie od razu, gdy się urodziłaś.
- Kto nas atakował? - ponownie zadaję to samo pytanie.
- To...
- Starzy nieprzyjaciele. - Denn ze sztucznym uśmiechem na twarzy przerywa Nicowi.
- Można tak powiedzieć. - chłopak drapie się po głowie.
- Uh! Jesteście okropni. - oświadczam kręcąc głową.
- Kiedy my... - zaczyna Denn.
- Siedź już cicho, dobrze? - wyciagam rękę w jej kierunku.
- Myślisz, że możesz nam rozkazywć? Zwracasz się do nas jakbyśmy byli twoimi poddanymi, a twoje zachowanie i kultura pozostawia wiele do życzenia. - wygarnia mi Nico. Przez chwilę nie wiem co powiedzieć i nagle coś we mnie pęka.
- Ach tak? A może powiesz co ty sobie myślisz? Sądzisz, że możesz sobie wtargnąć do mojego domu i oświadczyć iż cały świat ma ci się kłaniać...
- Nie mówiłem tak...
- Za to ja ci mówiłam Nicolasie co myślę na temat przerywania mi, gdy mówię. Lepiej daj mi dokończyć. - syczę wręcz te słowa. - Gdy już zawiadomiłeś świat jaki jesteś wspaniały to wyjawiasz mi, że 15 lat żyłeś z siostrą tuż obok wiedząc o mnie wszystko, mimo, że ja sama nie znam nawet mojego imienia. Wtedy olśniewa cię i wypowiadasz moje imię, a gdy tracę przytomność zawlekacie mnie do jakiejś nory wbrew mojej woli. Budzę się i słyszę od was tylko kłamstwa po czym rzucane są na mnie oskarżenia. Nawet nie wiem po co tu jestem, nie wiem gdzie jesteśmy, nie wiem co mi grozi. Nic nie wiem! Mam tego kompletnie dość! Nie wiem jak brzmi moje nazwisko, nie wiem kto chce mnie zabić, nie wiem nawet ile mam lat, nie wiem jakie są imiona moich rodziców, nie wiem, czy oni w ogóle żyją... Mam wyliczać dalej? Proszę bardzo! Nie wiem skąd pochodzę, nie wiem dlaczego wsadzono mnie do tej cholernej wieży, nie wiem, czy mam rodzeństwo, nie wiem...
- Dobra! Przepraszam. - Nicolas mi znów przerywa.
- Alyson... To nie miało być tak. - Denn próbuje się wtrącić.
- A jak Denn? Myślałaś, że w podskokach pobiegnę za obcymi ludźmi... A może powinnam powiedzieć smokami? Do ciemnej groty i nawet nie wiem po co mam to robić!
- Już spokojnie, opanuj się. - dziewczyna podchodzi i mnie przytula. - Wiem, że krótko nas znasz i masz prawo być ostrożna, ale proszę. Zaufaj nam, a obiecuję, wszystko poprawi się na lepsze. Tylko nam zaufaj, o nic więcej nie proszę.
- Tylko? To bardzo wiele. - prycham nadal w jej objęciach.
- Może i wiele, ale spróbuj! My w ciebie wierzymy i ty też musisz w siebie uwierzyć.
- Yyy... Dziewczyny... Nie chcę wam przerywać w takiej sentymentalnej chwili, ale chyba mamy towarzystwo... - oświadcza Nico, więc odrywam się od nowej przyjaciółki i widzę w ciemności wiele par jaskrawożółtych oczu.

_______________________________________
Typowo pytam Was o opinię i zapraszam na drugi blog:
aniol-diabel-czy-kosmita.blogspot.com
Proszę, jeśli to czytacie to skomentujcie, bo to naprawdę motywuje do pisania.

niedziela, 25 stycznia 2015

2.

Biorę głęboki oddech.
- Nie krzycz! - drze się mi się do ucha dziewczyna stojąca w drzwiach.
Patrzę na nią jak na idiotkę.
- Nie zamierzałam. Nie mam trzech lat. - mówię spokojnie i dokładnie się jej przypatruję. Trudno mi określić jej wiek, bo gdy stoi cicho wyglądem przypomina 16-latkę, ale czar pryska, gdy się odezwie. Ma bardzo dojrzały głos, a jej twarz wskazuje na to, że wiele przeszła.
- Przepraszam. - dziewczyna okropnie się rumieni i zaczyna bawić się dwoma bransoletami na jej ręku.
- Kim jesteś, co cię tu sprowadza i jak do cholery się tu dostałaś? - krzyżuję ręce na piersi i natarczywie się w nią wpatruję, a dokładnie to w jej jasnofioletowe oczy, do których wpadają niesforne blond kosmyki.
- To... Długa historia.
- To zacznij od początku, posłucham i tak nie mam nic lepszego do roboty. - cofam się w głąb pokoju i siadam na miękkim i wygodnym (jak wszystko w tym pokoju) fotelu.
- No dobrze. - dziewczyna siada okrakiem na krześle i dopiero teraz zwracam uwagę na jej strój. Na nogach ma ciemnogranatowe spodnie, których (podobno) dziewczyny nie noszą oraz męskie buty za kostkę. Jej bluzka w przeciwieństwie do reszty jest luźna, wręcz workowata i biała. Na ramiona ma zarzuconą czarną bluzę z kapturem.
- No więc? Słucham.
- Mam na imię Denn. Jestem tu, ponieważ ja oraz mój brat jeszcze jako dzieci dostaliśmy zadanie opieki nad tobą, a jesteś w niebezpieczeństwie.
- Dlaczego macie się mną opiekować? Jakie niebezpieczeństwo? - jestem zaskoczona.
- Jeszcze nie wiemy co to, ale od dawna nie mogliśmy przybierać ludzkiej postaci. Skoro nam się to udało to oznacza, że coś ci grozi.
- Może za dużo pytam, ale... Nie jesteś człowiekiem? - ona chyba ze mnie żartuje.
- Nie, nie jestem. To znaczy jestem, ale tylko w pewnym sensie. Jak inaczej dostałabym się do wieży? Nie jesteś przecież Roszpunką, która zrzuciłaby mi włosy. Tym bardziej ja nie jestem królewiczem.
- To może olśnisz mnie swoją mądrością i wytłumaczysz mi jak się tu dostałaś? - pytam pogardliwie choć tak naprawdę zależy mi żeby to wiedzieć.
- Jestem smokiem. - oświadcza oglądając paznokcie.
Patrzę na nią chwilę i wybucham śmiechem.
- No co? - patrzy na mnie zaskoczona.
- Ach nic, tylko miałam ci właśnie wyznać, że jestem nosorożcem.
- Ja nie żartuję, a tobie radzę się spakować.
- Mhm. - mruczę odwracając się i zbierając kilka rzeczy.
- Lepiej zalóż coś innego. - pogardliwie patrzy na moją ulubioną suknię.
Wzruszam ramionami, biorę od niej stosik poukładanych ubrań i idę za parawan. Odkrywam tam, że Denn dała mi czarne spodnie, skórzane buty za kostkę, popielaty t-shirt i grafitową bluzę.
- Wiesz... nigdy nie miałam na sobie spodni. - mówię wychodząc z przebieralni i staję jak zamurowana, bo na środku pokoju siedzi ledwo mieszczący się tam fioletowy smok, a obok niego stoi jakiś blondyn.
- Spokojnie poradzisz sobie z noszeniem ich, chyba, że wolisz chodzić bez spodni. - mówi chłopak szczęrząc usta w uśmiechu.
- Zabawne. - cedzę przez zęby mrużąc przy tym oczy. - Kim jesteś i jakim prawem znajdujesz się w tym pokoju?
- Ach no tak gdzie moje maniery...
- Zapewne zniknęły bezpowrotnie dawno temu. - nie pozwalam mu skończyć.
- Mam na imię Nicolas, dla przyjaciół Nico, a ty zapewne jesteś Żyletka?
- Chciałabym cię uświadomić Nicolasie...
- Nico.
- Z tego co wiem nie jesteśmy przyjaciółmi, więc proszę, nie przerywaj. Nawet jeśli bylibyśmy przyjaciółmi i tak nie masz prawa mi przerywać. W każdym bądź razie Nicolasie chcę cię uświadomić, że czasem trzeba użyć żyletki żeby kogoś ustawić, więc uważaj. - syczę przez zaciśnięte zęby.
Przez to wszystko ledwo zwracam uwagę na smoka, który teraz przybiera postać Denn.
- Możesz teraz pokazać jak zmieniasz się w nosorożca. - uśmiecha się jakby nie rozumiejąc, że to był żart.
Przewracam znudzona oczami i chcę zacząć coś robić, ale zauważam, że nie mam co.
- To po co mi te wszystkie stroje i tak dalej? - pytam.
- Ruszamy w drogę. - oznajmia Denn.
- Co proszę? Mam podróżować z dwoma dopiero co poznanymi osobami, o których nawet nie wiem czym do końca są? - wymieniam, a oni kiwają głowami.
- Wiem, że może to źle wygląda, ale musisz nam zaufać. - tłumaczy Nicolas, ale odwracam głowę.
- Siedź cicho. Już wykorzystałeś swój limit denerwowania mnie na najbliższy tydzień.
- Proszę cię Alyson... - nie słucham jej dalej, to imię przechodzi przez moje ciało jak dreszcz, choć może bardziej jak skurcz, ponieważ cała
drętwieję i tracę przytomność przytłoczona wspomnieniami, które pojawiają się znikąd.

________________________________________
To tyle na dziś. Postaram się rozkręcić i pisać coraz dłuższe części.
Póki co zapraszam do czytania mojego drugiego opowiadania:
aniol-diabel-czy-kosmita.blogspot.com

niedziela, 18 stycznia 2015

1

Siedzę w ogromnym pokoju na miękkim fotelu, a za oknem krąży zloto-czerwony smok wielkości dwóch ciężarówek.
Pewnie teraz myślisz, że jestem jedną z tych banalnych królewien, które nie mają co robić tylko przesiadywać w wieży czekając na księcia z bajki, który zechce taką pannę uratować.
Nie należę do takich.
Owszem, jestem królewną, ale królewną-wojowniczką, królewną, która jest tak niebezpieczna, że łatwiej było ją uwięzić niż zabić. Siedzę na mojej wieży już bardzo długo, gdy moimi jedynymi towarzyszami są dwa smoki. Jeden fioletowy o żółto-brązowych oczach, a drugi złoto-czerwony, o którym już wspominałam. Ma on niesamowite oczy, jedno czarne jak słoma, a drugie pomarańczowe. Niestety smoki nie należą do zbyt towarzyskich stworzeń, szczerze mówiąc to chyba za mną nie przepadają. Nie dziwię im się, mogłyby robić co zechcą, a muszą pilnować jakiejś głupiej dziewczyny. Kto by nie był wściekły? To nie zmienia faktu, że czuję się samotna. Czasem tak bardzo, że wydaje mi się, że słyszę ludzkie kroki, bądź głosy, a czasem nawet... Słyszę pukanie do drzwi. Jak w tym momencie.
Wiem, to głupie, ale zawsze wtedy otwieram je i jak zwykle nikogo nie ma po drugiej stronie. Teraz też tak będzie, czuję to, ale nic nie powstrzyma mnie przed otwarciem ich. Naciskam klamkę i... Jak zwykle na korytarzu jest pusto.
Nie pamiętam nic ani nikogo. Pamiętam tylko wieżę. O ludziach i innych stworzeniach dowiedziałam się z książek. Jak nauczyłam się czytać? Nie wiem. Po prostu robię to odruchowo tak jak śpiewanie, czy haftowanie. Teraz nawet najgłupsza osoba pomyśli: "Skoro jest korytarz to jest i wyjście". To nie takie proste. Gdy NAPRAWDĘ się nudzę to schodzę na sam dół. Problem w tym, że tam nie ma NIC jest po prostu ściana i nie wygląda na zamurowaną, lecz zbudowaną w ten sposób. Oznacza to, że jedynym otworem w moim domu/więzieniu jest okno w sypialni.
Co prawda człowiek z łatwością wyszedłby przez nie, lecz upadek z takiej odległości zabiłby każdego. Wieża liczy równo 1584 schodki. Kiedyś tak się nudziłam, że policzyłam je wszystkie. Potem zrobiłam to jeszcze 2 razy, aby mieć 100-u procentową pewność. To wszystko ukazuje jeszcze dokładniej, że nie ma stąd ucieczki.
O, znów pukanie, jest tak realistyczne! Nie mogę się powstrzymać i naciskam klamkę.
Za drzwiami ktoś stoi. ________________________________________ Pierwsza część opowiadania. Oceńcie, czy wam się podoba!

Prolog

Kobieta tuli w ramionach morskookie dzieciątko.
- Jest taka piękna.
- Owszem, ale pamiętaj, że tu nie zostanie. - przypomina jej mężczyzna stojący obok łóżka, a za razem ojciec dziecka. Oczy matki, które są w tym samym kolorze co jej dziecka momentalnie zachodzą łzami.
- Nie chcę, nie mogę na to pozwolić. - szepcze tak, aby nikt jej nie usłyszał.
- Jest taka malutka, nawet jak na noworodka. - mężczyzna delikatnie dotyka dziecka, jakby bał się, że maleństwo zaraz się rozpadnie.
- To prawda, jest drobna, lecz to nie zaprzecza temu, że jest silna. - mówi osoba w czarnej pelerynie zakrywającej twarz, która pojawiła się w pokoju nie zauważona przez nikogo. - Już czas. - oznajmia.
- Pozwólcie mi się z nią pożegnać. - kobieta mocniej przyciska do siebie dziecko, jakby próbowała je ochronić przed złem.
- Masz trzy minuty. - tajemnicza postać dotyka włosów dziewczynki, a wraz z dotykiem na karmelowych włosach dziecka pojawia się czerwone pasemko.
Wszyscy wychodzą i matka z córką zostają same w ogromnym pokoju.
- Nie pozwolę cię skrzywdzić. - szepcze niemowlakowi do ucha, po czym szybko wstaje z łóżka i podbiega do ściany, która pod jej dotykiem otwiera się ukazując długi korytarz. W środku stoi sześcioletnie rodzeństwo: fioletowooka blondynka i chłopiec, którego włosy są tego samego koloru co jego siostry z jedną różnicą - na końcówkach przechodzą w jasnybrąz. Ma dziwne oczy, jedno czarne niczym słoma, a drugie ogniście pomarańczowe.
- Dbajcie o nią. - kobieta co parę sekund spogląda na drzwi, po chwili całuje małą i podaje ją dziewczynce. Chwilę stoi w bezruchu, aż zdejmuje naszyjnik i wręcza chłopcu.
- Niech ma po mnie jakąś pamiątkę. Rodzeństwo kiwa głowami i w tym momencie ktoś po drugiej stronie drzwi zaczyna w nie pukać, a po chwili łomotać.
- Czas się skończył! Oddawaj małą!
- Biegnijcie i nie oglądajcie się za sobą! - zdruzgotana matka zamyka ścianę dotknięciem i otwiera inną ścianę. W tym momencie do pokoju wpada straż. Kobieta rzuca się w tunel, lecz wszyscy biegną za nią, z przejścia dochodzą krzyki. 


Aż nagle wszystko cichnie.



_________________________________________________________________________________
Dajcie znać jeśli spodobał wam się prolog ;)
LeaAuroraSara